Postępujące osłabienie organizmu kozy
Witajcie.
Chciałbym wam opisać przypadek mojej 4-letniej kozy karpackiej o imieniu Husaria (najładniejsza w stadzie i mająca na koncie najwięcej urodzonych dziewczynek). Zaznaczę, że w naszym stadzie nigdy nie było poważniejszych problemów zdrowotnych i reszta kóz ma się świetnie.
Koza choruje od dwóch miesięcy i na nikt nie potrafił postawić diagnozy.
Wykociła się 15 lutego. Po kilku dniach straciła mleko i apetyt, dostała biegunkę. Wet zaaplikował jej wapń w zastrzykach i antybiotyk. Dostała tez neopropiowet na trawienie. Mleko wróciło na kilka dni. Biegunka również ustąpiła na kilka dni. Po 4-5 dnia znowu dostała biegunki i straciła mleko. Jedyne co się poprawiło to apetyt. Od tamtej chwili aż do teraz go nie straciła. Wrócił neopropiowet. Przez 2-3 tygodnie następowały poprawy i nawroty biegunki. Koza chudła i słabła (przestałą wyskakiwać na drzwiczki boksu, ale apetyt cały czas jej dopisywał). Wet wysunął teorię, że zjadła sznurek (mało prawdopodobne) lub utkwił jej w żołądku kłębek sierści. Nie powiedział jednak ani jak to sprawdzić ani co na to zaradzić. Nasze poszukiwania przyczyny poszły w stronę pasożytów. Ponieważ 24 marca znów dostała biegunki, wysłanie bobków do analizy odwlekło się o tydzień (znowu neopropiowet). Wreszcie przyszły wyniki z SGGW - liczne nicienie i oocysty Eimieria. Odrobaczyliśmy całe stado 10 kwietnia środkiem o nazwie vermitan (SGGW sugerowało inny, ale miejscowy wet musiałby go dopiero sprowadzić a nie było czasu do stracenia). Koza jednak dalej słabła. Po dwóch wypadkach, że nad ranem znaleźliśmy ją przewróconą na bok i nie mogąca się samodzielnie podnieść przenieśliśmy skoczne koźlę do innego boksu, by w takim wypadku nie połamało matce żeber i by miała spokój. Koza funkcjonowała kilak dni samodzielnie ale pojawiła się opuchlizna na pysku. Czekaliśmy na efekt odrobaczania.
Niestety 17 kwietnia przestała samodzielnie wstawać. Łudziliśmy się, że to chwilowe osłabienie związane z odrobaczaniem, ale był to kolejny etap słabnięcia (zauważyliśmy też, że źrenice nie reagują na światło). Tego dnia dostała selen, wapń i glukozę podskórnie (potem dowiedzieliśmy się od innego weta, że to nic nie da, jeśli nie jest powtarzane codziennie). Wet zresztą jak ją zobaczył nie ukrywał, ze nie rokuje jej dobrze (choć od wykotu była pod jego opieką a konsultowaliśmy się z nim telefonicznie i jeździliśmy po leki co kilka dni). Rozpoczęliśmy nawadnianie (chcąc zapobiec odwodnieniu i by szybciej pozbyła się toksyn z organizmu). Na zmianę wstrzykiwaliśmy do pyszczka mleko, witaminy calvet rozpuszczone w wodzie (za nic nie chciała ich jeść na sucho a "kakałko" jej smakowało) i neopropiowet na trawienie. Zaczęliśmy też stosować masowanie żwacza.
18 kwietnia wet dał jej jeszcze antybiotyk o przedłużonym działaniu ("osłonowo"). Do nawadniania włączyliśmy jeszcze mieszankę ziół - kopytnik, czystek i rumianek. Cały czas dokształcając się z interenetu i od innych hodowców, bo coś takiego spotyka nas pierwszy raz. Zrobiła się słoneczna pogoda, więc rozłożyliśmy kocyk i kózka poopalała się, zaczęła jeść zieleninę (pokrzywy, mniszki, babki lekarskie, trawa). Zdołała po "opalaniu" nawet przejść kilka kroków z powrotem do koziarni.
19 kwietnia znowu się opalała. Tym razem 3 godziny stała na słoneczku jednak przednie rapytka osłabły na tyle, że nie odważyła się zrobić kroku. Przestawiała się tylko tylnymi. Niestety podczas wieczornego podawania płynów nadeszło następne znaczące pogorszenie. Podniesiona nie była już w stanie ustać o własnych siłach. Jedyne co się poprawiło to zeszła opuchlizna z pyszczka i znad oczu (być może zasługa rumianku).
20 kwietnia potwierdził niemoc ustania o własnych siłach. Tym razem opalała się na kostce słomy. Zatrzymała się też praca jelit.
21 kwietnia rano już planowaliśmy zrobić jej lewatywę gdy praca jelit się ustabilizowała. Co prawda bobki nie są idealne (brązowe ale sypkie wobec wcześniejszych sklejonych lub biegunki) ale układ pokarmowy osiągną jako taką stabilność, choć otrzymuje niezłą mieszankę (mleko, zioła, siano, trawa, odrobina ziarna). Kupiliśmy też wit. D w kroplach dla dzieci i zaczęliśmy jej aplikować dawki 4000 jednostek dziennie.
Niestety koza jest już tylko w stanie leżeć na boku. Od kilku dni razem z żoną zajmujemy się opieką paliatywną. Karmimy, co kilka godzin przekładamy z jednego boku na drugi, wynosimy na słonko, masujemy mięśnie by nie miała bolesnych skurczy. Kremujemy wymię i dbamy, by nie zrobiły się odparzenia czy odleżyny (bo choć bobki sprzątamy na bieżąco i wymieniamy słomę to "obsikania się" nie da się uniknąć).
Jutro ma przyjechać inny wet i pobrać krew do analizy. Może odkryjemy czego jej brakuje i podamy w kroplówce.
Niestety cały czas leczymy objawowo, gdyż nie udało się na razie stwierdzić przyczyny tego powolnego słabnięcia. Jeśli koziczka pożyje wystarczająco długo, może uda się zrobić USG by zweryfikować tezę o połkniętym sznurku.
Husaria walczy do końca i nie poddaje się. Cały czas apetyt jej sprzyja i ma swoje ulubione rzeczy. My też się nie poddajemy, choć nie wiem jak długo to jeszcze potrwa.


  PRZEJDŹ NA FORUM