Wypadki przy kozach |
LadyM. pisze: Nie chodzi o to, żeby chodziły za nami, jak pies. Chodzi o wzajemne "zaufanie" i nieutrudnianie sobie życia nawzajem. W kontaktach ze zwierzetami wszelka nerwowość jest przez nie natychmiast wyczuwana i wtedy zachowują się różnie: albo wpadają w popłoch, co się wyraża różnymi zachowaniami, albo próbują Cię zdominować i robić swoje. Moja Andzia to oaza spokoju, taka prawdziwa "królowa matka". Wczoraj chciałam ją przeprowadzić, luzem, w inne miejsce pasienia się. Przy bramce stał mąż, więc Andzia nie podeszła. A ja byłam wqrzona i zaczęłam na nią wrzeszczeć. Skończyło się ganianiem po całym wybiegu i jeszcze większym wqrzeniem. Ela, czemu dojenie przy udziale męża? Co on robi z tą koza w trakcie dojenia? Może najlepiej chodzić do nich w pojedynkę? I tak, jak mówi Gawron - kozę uwiązać i dać jej owsa na dojenie. Tylko nie do wiadra na ziemi postawionego, a umieścić karmidło na wysokości pyska, tak, żeby sie koza do niego nie schylała. Malwina ma w nosie, kto jest przy dojeniu-pułk wojska i armaty też mogą towarzyszyć ![]() ![]() Za to Lucy- moja kózka po przejściach- w kojcu szarpie się i stara schować, a jak tylko da radę, to gryzie, kopie, wali z dyńki. Na dworze jest jeszcze gorzej, bo ucieka jak szalona i nie da się dotknąć, a jak przytrzymuję za łańcuch, to jw-gryzie itp. Nie interesuje ją jedzenie, ani nic innego- tylko UCIEKAĆ ![]() I tu wkracza do akcji mój mąż- głaszcze ją delikatnie przytrzymując za obrożę, przemawia do niej czule i wtedy dopiero wkraczam do akcji ja ![]() Jakimś dziwnym trafem Lucy go akceptuje-moim zdaniem ewidentnie ma traumę na punkcie kobiet( boi się również mojej babci i mamy ) ![]() |