Dojenie kozy w praktyce.
Oj, a ja myślałam, ze jak ty tak o tych krowach, to dla Ciebie dojenie to bułeczka z masełkię.
Jak "przyszłam na gospodarstwo" mojego męża to miałam tak jak przy najlepszej nauce pływania (podobno najlepiej wyrzucić delikwenta nieumiejącego pływac z łódki na środku jeziora - nie będzie miał wyjścia - musi się nauczyć)
To nie byłą obora jak u Twojego teścia, ale może gorzej, bo nie było takiego korytarza. Najważniejsze żeby bac sie przedtem, albo potem, a nie w trakcie. Jakoś krów się nie bałam, bo wiedziałam, ze musze wydoić.
Natomiast bałam sie strasznie koni. Okropnie. I te cholery o tym wiedziały. I zawsze jak mąż się znalazł w szpitalu, to któraś musiała się zerwać.
Ale myślę, ze dojenie kozy szybciutko opanujesz.

Moja Mama zawsze mówiła, ze "nie święci garnki lepią", tak,że możemy wszystko, jak tylko chcemy. Nawet lepić garnki. Albo doic kozę (bo krowy to pewnie dojarka doi)


  PRZEJDŹ NA FORUM