biegunka u koźląt |
Witam. Dopiero dzisiaj mam chwilę żeby odwiedzić forum. Koźlę żyje i ma się dobrze a nawet super. Koza-mama trochę mniej szaleje. Karmi tylko to "chore" maleństwo. A na marginesie, to nie wiem jak się przyglądałam,że zobaczyłam,że to kózka? No cóż...blondynka Okazało się,że to koziołek. Braciszek malucha ciągnie z butli i kozuchę z doskoku. Ale od początku...12-go kiedy pisałam pierwszy raz z maluchem było nieciekawie.Obydwa koźlaki nie jadły już od dobrych 8-9 godzin.Przed północą nakarmiłam je z butli. 13-go około 6 rano dostały kolejną flaszkę. Chory malec wyglądał odrobinkę lepiej,a ja w te pędy do miasta po "lekarstwo". Po powrocie ok. 12godz. chciałam podać miksturę,ale koźlę nie chciało jeść. Walczyłam z nim o każdą kroplę. Niestety nieskutecznie. Pomyślałam,że to była chwilowa poprawa, a teraz maluch odchodzi. Nakarmiłam drugiego i czekałam na koniec. Wróciłam do domu...zadzwoniłam do weta. Niech się maleństwo nie męczy dłużej. Mój wet nie mógł,(chory)ale powiedział,że zadzwoni do znajomego, który przyjedzie. Minęła może godzina kiedy wróciłam do kóz. Zaglądam do boksu z chorym maluchem a tam...mały przy cycu!!! No to już wiedziałam dlaczego nie chciał butli z lekarstwem. Wet przyjechał, zdziwiony a jakże Malucha obejrzał i gdyby coś nie tak to dzwonić. No,ale chyba wszystko o.k. bo dzisiaj ancymony po koziarni goniłam Pytałam weta skąd ta sraczka,ale nie wie.Może to przez poród,że mniejszy...W każdym bądź razie raczej nie od paszy i nie wirus bo pozostałe kózki,które się urodziły wcześniej są zdrowe. P.S.Jurand- bić w łeb zaproponował Pan weterynarz do którego dzwoniłam...kij mu w oko.Do dziadygi już wiem,że nie ma po co dzwonić w razie gdyby mój wet nie mógł. |