Przedstawmy się |
Nigdy nie mieszkałam w bloku. Jak mieszkałam w mieście - mieliśmy własny dom na 80arowej działce. Cudo,to było. W bloku jest się ciągle skrępowanym -nie puknąć, nie stuknąć, po 22 drugiej nie mixsować ciasta na placek, nie odkurzać, nie wbijać gwoździa. Po kilku godzinach przebywania w blokowym mieszkaniu miałam spuchnięte nogi, nawet wtedy gdy miałam 25 lat (o dziwo, w krakowskim mieszkaniu jakoś żyję- czasami będąc- i nie puchnę, mając już 60) Monika, gdybym była w Twoim wieku bardziej radośnie przyjmowałabym wszystkie dobrodziejstwa zamieszkiwania na wsi. To się z wiekiem zmienia jednak. Ale w moim wieku już dorosło się do tego, że każdy wybór pociąga za sobą pewne konsekwencje i trzeba je wziąć pod uwagę podejmując decyzje. Przechodząc na emeryturę zdecydowałam się na kozy, nigdy wcześniej nie widząc nawet kozy z dostatecznie bliskiej odległości. Miały mnie zabezpieczyć przed depresją z powodu stania się nagle niepotrzebnym i niejako -poza nawiasem (nie czułam potrzeby przejścia na emeryturę, przepisy mnie wyrzuciły). Na tyłku bym i tak nie siedziała za piecem, bo psy moje same się nie wyprowadzą - niestety nie mam na to warunków. A kontakt z kozami na prawdę mnie odpręża. Już nie mówię o korzyściach w postaci mleka i sera. Zupełnie gratis i nieplanowanie doszły mi dwa koty, a teraz od niedawna jeszcze trzeci. Obowiązki miałam właściwie od zawsze,więc nie wiem, czy brak obowiązków to jest to co tygrysy lubią najbardziej... |