To fakt, konie to bardzo wymagające zwierzęta. Wiadomo rasy prymitywne, typu koniki polskie, czy hucuły dadzą sobie radę w surowych warunkach, nie są problematyczne w utrzymaniu, aczkolwiek kontaktu z człowiekiem, zajmowania się nimi itp. potrzebują także. Z końmi trzeba obcować, uczyć je, praktycznie codziennie utwierdzać je w przekonaniu, że to człowiek jest przewodnikiem stada, bardzo to podkreślać, bo inaczej pozapominają o wszystkim i zaczniemy 'zabawę' od nowa. Ja czasami śmieję się, że moje dwie kobyły są dla mnie jak dzieci, bo nie miałabym teraz czasu na zajmowanie się dziećmi, takie 'albo, albo'. Patrząc obiektywnie na to, ile czasu im poświęcam mogę spokojnie stwierdzić, że dzień w dzień po kilka ładnych godzin, a to i tak krótko z racji tego, że drugą klacz będę zajeżdżać dopiero za rok, natomiast z pierwszą kończymy etap wstępnego zajeżdżania. A co to będzie, jak urodzi się źrebak. Kolejne kilka godzin z dnia codziennego wsiąknie nie wiadomo gdzie. Mój teść kiedyś powiedział b. mądrze : 'Konie wszystkim pachną, ale z daleka.' A jak trzeba codziennie przy nich wszystko robić, karmić, czyścić, sprzątać, wydawać pieniądze na kowala, odrobaczanie, szczepienia, badania krwi, kału itp., pracować z nimi regularnie pod siodłem, bądź z ziemi, to już przestają być takie fajne. Pomijam to, że gdy koń jest zdrowy, to jest wspaniale, gorzej, jeśli trafi nam się ciężki przypadek kolki, czy nie daj Boże ochwat, wtedy kasa leci strumieniami .. Nierzadko leczenie przewyższa kilkukrotnie wartość konia. Dlatego trzeba naprawdę być świadomym tego, że piszemy się na kilkadziesiąt lat ze zwierzęciem, któremu daleko do chomika. Sąsiad kilka domów dalej wpadł na genialny pomysł i kilka lat temu kupił sobie dwa kuce szetlandzkie, ogiera i wałacha, żeby 'kosiły mu ogródek', a ponieważ nie są duże, to on sobie świetnie poradzi, przy zerowej wiedzy o koniach. Jeden kuc ochwacił mu się po niecałych dwóch miesiącach (tłukłam mu do głowy, żeby dawał im tylko siano bez ograniczeń, a owsa ewentualnie garstkę, bo one naprawdę są podatne na ochwat, nie trafiało do niego, ładował w tego biedaka 2 kg owsa dziennie, no bo jak to, kucysia nie nakarmi .. ?), a drugi (ogier) zdominował wszystkich, od właściciela po psa podwórkowego. Doszło do tego, że potrafił prać z zadu w samochód, albo gonić z zębami na wierzchu za dziećmi, wracającymi ze szkoły (chodził luzem po posesji). Nie potrafili sobie z nim poradzić, więc przybiegali co chwilę do mnie. A ponieważ nie dysponowałam taką ilością wolnego czasu, żeby nagminnie rozwiązywać ich problemy, poradziłam im sprzedanie kuca komuś, kto się orientuje w temacie koni i podesłałam im znajomą. Dzisiaj przynajmniej mam spokojną głowę, że kucole mają dobry dom, są zadbane, a ktoś je rozumie i właściwie z nimi postępuje. Eh, a tak często mówię, że koń to nie jest zabawka.
A na typowego zimnusa choruję od lat. Ale póki co zadowoliłam się Sp-kiem i ślązaczką w starym typie, bo przy jej gabarytach do zimnusa wiele jej nie brakuje. Ale kiedyś spełnię swoje marzenie i kupię takie cudo sztumskie, albo sokólskie. |